Witam!
Jak to ja, spóźniona! Rozdział byłby na czas gdyby nie to, że weekend miałam bardzo zawalony, no ale nie będę się tłumaczyć.
Zacznijmy od tego, że ten post miał wyglądać ZUPEŁNIE INACZEJ. Ja nawet uznałabym go jako jedną z dwóch części, bo jest zdecydowanie rozłożony, ale nie wypełniony. Mimo to, mam nadzieje, że wam się spodoba. Nie będę już dodawać to tego części, tylko wszystko co będzie dalej, przeczytacie już w następnym rozdziale.
Za jakiś czas będę miała dla was pewien dodatek. Oczywiście tymczasowo nie zdradzę co planuje, ale chyba powinno wam się spodobać. Przy następnym rozdziale dam namiastkę tego z czym będzie owa niespodzianka się wiązała.
ZAŁOŻYŁAM NOWEGO BLOGA, ale to już chyba zdołaliście zauważyć. Księgozbiór Hogwartu to moje dzieło. Myślę, że będzie mi się tam dobrze pracować, bo już od jakiegoś czasu myślałam o takiej tematyce. Dodatkowo ukazują mi się coraz to fajniejsze opowiadania do czytania i chyba z czasem zrobię sobie kolejkę, bo za dużo ich już. Jeśli jesteście ciekawi, zaglądajcie!
Nie mam więcej ogłoszeń. Ewentualnie te na dole jeszcze się do niech zaliczają.
Pokój Życzeń, może masz jakiś pomysł na opowiadanie jakie powinnam stworzyć następne? Zaproponuj, a może i się skuszę.
Księgi Zakazane, zbiór opowiadań, które tworzę lub będę tworzyć niebawem. Prócz spisu treści, są także bohaterowie oraz opis danej historii.
Ksiegozbiór Hogwartu (
tutaj), miejsce, które powstało z myślą o was. Zapisujcie swoje blogi, obserwujcie nowości i zamawiajcie szablony. Mam nadzieję, że coś takiego wam się spodoba.
Zapraszam do czytania.
#Nath
***
Droga przez korytarze dłużyła się niemiłosiernie. W mojej głowie wciąż pojawiały się bezsensowne scenariusze, które nie dawały mi spokoju. Co ja poradzę, że nie potrafię wydobyć z siebie chociaż odrobinę szczerości? Kiedy Harry jest przy mnie, wszystko wylewa się jak z wiaderka. Moje emocje same do niego krzyczą o pomoc i błagają o chociaż najmniejszy procent zainteresowania. Przy liście zgubiłam tą pewność, że mogę zawsze na nim polegać. Nie chce go odsuwać, ale ile można wysłuchiwać moich żali? Zaczynam się blokować. W tym momencie jestem sama. Nikt nie jest w stanie zapanować nad moją złością, poirytowaniem czy humorkami. Nawet Hermiona, która swego czasu obrzucała mnie swoją mądrością, spokojem ducha i racjonalnym myśleniem. Chciałabym poczuć się lepiej i odzyskać dawną siebie. Ginny, którą znam sprzed wojny była odważna, szczera i otwarta do ludzi. Jak wiele się zmieniło... Moja złośliwość, którą wzbraniam się na każdym kroku, zniszczyła najlepsze cechy jakie posiadałam. Odrzucam od siebie każdego, kto się zbliża. Najlepszych przyjaciół w szczególności, a to właśnie oni wspierają mnie i pomagają kiedy tego potrzebuję. Po prostu w pewnym momencie przepaliłam się tym. Słowa, które słyszałam codziennie, gesty, które pozornie miały sprawić, że będę się uśmiechać. To wszystko zaczęło doprowadzać mnie do szału. Oddalamy się od siebie i nie potrafimy znaleźć wspólnego języka. Najgorsze w tym wszystkim jednak jest to, że im zależy. Widzę to! Brak jakiekolwiek wdzięczności z mojej strony mnie przytłacza i wiem, że oni w którymś momencie zrezygnują. Staję się coraz bardziej ślepa na ważne rzeczy i głucha na swoje idiotyczne odzywki, którymi wszystkich obrzucam. Dlaczego taka jestem? Dlaczego nie potrafię zapanować nad sobą? Ile jeszcze to będzie trwało?
To pytania, które nie dają mi spokojnie spać. Przekraczając próg Sowiarni, nawet nie rozejrzałam się dookoła. Byłam zbyt pochłonięta żalem i podenerwowaniem w stosunku do moich dotychczasowych działań. Podeszłam do najbliższego boksu, gdzie spoczywała niewielka płomykówka i złożyłam list w rulonik.
- Cześć – rozniósł się męski głos, a ja, jak oparzona podskoczyłam i przy okazji wyrzuciłam list w górę. Nim spojrzałam kto mnie tak wystraszył, od razu zaatakowałam.
- Czy ciebie do reszty pogrzało? – wysyczałam rozwścieczona i zabrałam szybko pergamin, który był już cały brudny. Kto by się spodziewał, że sowy robią tak wielki bałagan. Niby takie małe zwierzątka, a nabroić potrafią.
- Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć – dotarł do mnie stonowany głos osobnika. Wiercąc w podłodze najbardziej morderczym wzrokiem na jaki było mnie stać, wsłuchiwałam się w te słowa. Miałam ochotę rzucić w niego poplamionym papierem i wyjść jak najeżona kotka. Gdy tylko podniosłam głowę, zwróciłam się do nieznajomego. Przede mną stał chłopak o ciemnych i zdecydowanie zbyt rozwichrzonych włosach. Gdyby nie to, że byłam wściekła jak osa, to pewnie zapytałabym go czy nie kręcił się może gdzieś w pobliżu Finnigana. Niestety, to była reakcja dawnej Ginny, a teraźniejsza nie miała ochoty na żarty.
- Czego chcesz? – zapytałam poprawiając włosy.
- Ogólnie to byłem tu pierwszy. – stwierdził delikatnie zakłopotany, lecz na jego ustach widniał nikły uśmiech, którego chyba nie potrafił się pozbyć. To mnie jeszcze bardziej drażniło, ale gdybym tak dłużej popatrzyła, to pewnie bym w końcu się uspokoiła. – No i chciałem się przywitać. David Rain. – wyciągnął do mnie dłoń.
- Chciałeś, nie chciałeś… Co mnie to obchodzi?! – skwitowałam krótko i pogardliwie. Nie zaszczycając go nawet najmniejszą uprzejmością, z czym wiąże się również podanie ręki. Pospiesznie odwróciłam się do niego plecami by sprawdzić jak duże szkody wyrządziło moje upuszczenie pergaminu. – Co ja mam teraz zrobić? Cały list zniszczony. – narzekałam pod nosem.
- Może jakoś…
- Nie potrzebuje pomocy! – wybąkałam przez zaciśnięte zęby na tyle donośnie i złośliwie, że każdy normalny uciekłby z krzykiem. Dlaczego on tak nie zrobił?
- Wybacz, nie miałem pojęcia, że się tak wystraszysz. – powiedział bardzo spokojnie i tak przyjaźnie, że aż zaczęło robić mi się trochę głupio. – Chciałem jedynie byś wiedziała, że tu jestem, bo widocznie byłaś zamyślona. Uzyskałem odwrotny efekt od zamierzonego, ale to nie było specjalnie. – tłumaczył się, a ja coraz bardziej nie wiedziałam co mam zrobić.
Przez chwilę wpatrywałam się w przestrzeń przed sobą i biłam się z myślami. Dokładnie przed chwilą zastanawiałam się dlaczego ja się tak zachowuje. Kolejny raz odstraszam od siebie ludzi i nie daję nawet najmniejszej możliwości na poznanie. Teraz to już totalnie przegięłam. Chłopak jedynie chciał się przywitać, bo go olałam jakby był meblem. To ja powinnam się wstydzić, a nie on tłumaczyć się przede mną. Gdzie ja zgubiłam rozum, bo z pewnością nie ma go na swoim miejscu.
Odetchnęłam ciężko i wystawiłam do niego rękę wyczekująco.
- Ginny Weasley. – chciałam zacząć od nowa, lecz nawet sama wyczułam u siebie tą obojętność jaka ode mnie biła. Dobra, mały plus za dyskretną zmianę, ale kolejny minus za ton, którym ZNOWU chce kogoś odsunąć. Opanuj się dziewczyno! Krzyczałam w myślach.
Chłopak na całe szczęście uścisnął moją dłoń i podarował mi tak pozytywny uśmiech, że nie sposób było go nie odwzajemnić. To tak jakby przelewał mi odrobinę swojej pozytywnej energii, którą trzymał na odpowiednią okazję.
- Nic się nie stało. Właściwie… Nawet nie wiem czemu chce wysłać ten list. – to wyznanie mnie samą zaskoczyło.
Otwierałam już usta by jakoś się wytłumaczyć, ale po co, skoro powiedziałam prawdę. Tak, to było najszczersze co do tej pory zrobiłam. Po jakie licho mam pisać Harry’emu takie głupoty, skoro czuje się zupełnie inaczej. Każde słowo jakie wyskrobałam na tym kawałku pergaminu to otoczka do rzeczywistego bólu, który mnie otacza. Pragnęłam zawierzyć mu całe moje serce i duszę, każde, nawet najmniejsze emocje, które mną rządzą. Nie powiedziałam nic treściwego, nic, co mogłoby dać mu do zrozumienia, że potrzebuje go. „Tęsknie” to słowo, które nie wraża nawet skrawka tego co czuje w tym momencie. Chcę by tu był, by mnie wspierał, pomagał i przytulał kiedy tego potrzebuje. Nie chce by myślał, że bez niego czuje się lepiej, więc czemu to robię. Wmawiam sobie, że jest jedyną osobą, która mnie rozumie, ale pokazuje coś odwrotnego. Zachowuje się jakbym mu nie ufała, a przecież tak nie jest! Prawda?
Sama zaczynam się już gubić. Opadłam na zakurzone krzesło, które stało nieopodal wejścia. Podparłam rękami brodę i spojrzałam w okno, przez które wylatują sowy by móc dostarczyć list odpowiedniej osobie.
- Skoro nie chcesz go wysłać, to tego nie rób. Nic na siłę. – odezwał się David, który przed momentem dla mnie nie istniał. Kolejny raz zagłębiłam się w myśli, a one i tak doprowadzają mnie do zguby.
Gdy spojrzałam w jego stronę, to jedyne na czym mogłam się skupić to jego ciemne oczy, które pod wpływem delikatnego światła, iskrzyły się jak diamenty. Wydawały się takie wesołe, przyjazne i godne zaufania. Czym one są dla osoby, która jest rozdarta emocjonalnie i zupełnie nie wie co ze sobą zrobić. Jedynie małą nadzieją na lepsze jutro, ale tylko od niej zależy czy taki scenariusz się spełni.
Uśmiechnęłam się delikatnie i spuściłam głowę na kolana. Spoczywał na nich brudny list, który starałam się doprowadzić do porządku. Bez zbędnego zastanawiania się, podarłam go i resztki schowałam do kieszeni szaty.
- Już go nie wyślę – powiedziałam dość cicho.
Chłopak posłał mi delikatny uśmiech, który o dziwo mnie bardzo skrępował. Ponownie skierowałam swój wzrok w dół i zapadła niezręczna cisza. Słyszałam jak nasze oddechy odbijają się echem po całym pomieszczeniu, które nie było zbyt wielkie.
Po dłuższej chwili, która ciągnęła się niemiłosiernie, postanowiłam przerwać to milczenie.
- A ty co tutaj robisz? – zapytałam dość nieśmiało.
- Wysyłam list do mojej mamy. – wyjaśnił krótko i słyszałam jak delikatnie zaczął przebierać nogami.
- No tak, w sumie mogłam się tego domyślić. – odgarnęłam włosy do tyłu i spojrzałam w jego stronę.
- Nie chciałem by się martwiła. – skrzyżował ręce na piersi – Obawiała się, że mogę nie dostać się do tego samego domu co moje przyrodnie rodzeństwo. Właściwie miała rację, bo ja zostałem Gryfonem, a oni należą do Ravenclawu, ale mi to zupełnie nie przeszkadza.
Powiedział jakby od niechcenia, ale dało się wyczuć w jego głosie zadowolenie. Jakby oczekiwał takiego obrotu spraw. Ja zdecydowanie nie wiedziałam co mam powiedzieć i jak idiotka patrzyłam się na niego z uniesionymi brwiami. Dopiero jak zauważył tą moją piękną minę, zorientował się, że w sumie nie za bardzo wiem o co chodzi.
- No tak, nie wyjaśniłem. – zaśmiał się cicho, a ja wciąż gapiłam się wyczekująco. Powiem szczerze, że mnie bardzo zaciekawił tym rodzieństwem. – Pochodzę ze Stanów, a dokładniej z Kolorado. Nigdy nie uczęszczałem do żadnej szkoły magii. Kiedy rodzice zaczęli dostrzegać u mnie pierwsze oznaki, że będę czarodziejem, bez zastanowienia sprowadzili dla mnie profesora…
- A teraz chciałeś spróbować jak to jest? – zapytałam właściwie przerywając mu. David zaśmiał się na moje słowa, a mi kolejny raz zrobiło się głupio. Podkuliłam nogi pod brodę i zmarszczyłam nos w geście delikatnego poirytowania. – No co? – warknęłam.
- Nie do końca tak to wyglądało. – powiedział unosząc jedną dłoń – Mój tata był wojskowym, często miał zlecenia na wyjazdy. Oczywiście bardzo ważne i niebezpieczne. Nie jest czarodziejem, ale dało się zauważyć, że poprzez te działania bardzo chciał pokazać ile jest wart. Nigdy nie wprowadzano mnie w szczegóły, ale mama powtarzała, że jest bohaterem, bo walczy w dobrej sprawie. Trzy lata temu także dostał nakaz wyjazdu, lecz nikt się nie spodziewał, że już z niego nie wróci.
- Tak mi przykro. – powiedziałam pospiesznie i miałam ochotę podejść do chłopaka by go w jakiś sposób pocieszyć. Jednak świadomość tego, że dopiero go poznałam, powstrzymywała mnie przed tym gestem.
David jedynie posłał mi smutny uśmiech, ale nie zwlekał i tłumaczył dalej.
- Moja mama bardzo się załamała i pogrążyła się w wir pracy. Była jedną z ważniejszych osób w Amerykańskim Ministerstwie Magii, więc oczekiwano od niej profesjonalizmu, a nie wiecznego opłakiwania utraconego męża. Oczywiście, w domu było zupełnie inaczej niż podczas spotkań biznesowych, na które czasem musiałem jechać wraz z nią. Dużo czasu minęło zanim przestała codziennie przepłakiwać całą noc. Jest twarda, ale nie niezniszczalna. Wspieraliśmy się nawzajem, ona oddawała mi każdą wolną chwilę, ja starałem się jej pomagać we wszystkim, nawet tych najbardziej banalnych rzeczach. Po prostu chciałem by wiedziała, że nie jest sama. – odetchnął chwilę i spojrzał w przestrzeń, jakby się zastanawiał nad czymś – W tamtym roku na wyjeździe do Anglii poznała Hectora Collinsa. Od tamtej pory przyjeżdżali do siebie nawzajem, poznawali się i przy okazji mnie oraz moje przyrodnie rodzeństwo, które jeszcze oficjalnie nim nie jest, ale myślę, że to kwestia czasu. – uśmiechnął się jakby do siebie i spojrzał w moją stronę. Byłam jak zaczarowana, nie potrafiłam odwrócić wzroku, który utkwił w ciemnowłosym chłopaku przy oknie. – Wiele się zmieniło. Moja mama chyba milion razy pytała mnie co ja sądzę o Hectorze, czy wszystko z nim jest dobrze, a mi zależało tylko na tym by była szczęśliwa. Nie chciałem by wciąż płakała i myślała o przeszłości. Widziałem jak się zmieniła, w końcu nabierała kolorów, na jej ustach bardzo często gościł szczery uśmiech, a ja nie byłbym w stanie jej tego odebrać. Potrzebowała wielkiego kroku, więc pomogłem jej. Dwa miesiące temu przeprowadziliśmy się do Londynu. Nigdy nie myślałem, że wyjadę tak daleko od rodzinnego miasta. Jak Hector oświadczył się mojej mamie to wiedziałem, że nadchodzą wielkie zmiany, ale nie pomyślałbym, że aż takie. – wyjaśniał, ale dało się dostrzec w jego twarzy szczęście. – Dopiero jak zamieszałem tutaj, to moje kontakty z Neve i Shanem się poprawiły, można nawet stwierdzić, że zaczęliśmy się traktować jak prawdziwe rodzieństwo. Szczerze mówią, to oni sprawili, że przekonałem się do tego by wkroczyć w progi Hogwartu.
Gdy tylko skończył mówić, to jeszcze chwilę obserwowałam jego mimikę twarzy, które wyrażała tak dużo emocji. Od smutku, przez dumę, aż do miłości, którą darzył swoją rodzicielkę.
- Musisz mieć wspaniałą mamę. – tylko to byłam zdolna powiedzieć po tym jakże długim wywodzie.
- Owszem – uśmiechnął się delikatnie i dłonią przeczesał swoje niesforne włosy – Czasem może trochę roztrzepana i zapracowana, ale z pewnością kochana i wielkoduszna.
Rozpromieniłam się po tej opowieści. Nie pamiętam kiedy usłyszałam tak piękną historię. Jego mama bardzo się martwiła o niego i zależało jej na zdaniu Davida. Widać, że są dla siebie bardzo ważni, bo który facet przyznałby się do tego wszystkiego. Nie powiem, że nie jestem zdziwiona wyznaniem, którym mnie obdarował, bo właściwie nawet mnie nie zna, ale jestem wdzięczna, że to zrobił. Sprawił, że u mnie też coś zaczęło się zmieniać. To był moment, w którym chciałam jak najszybciej iść do dormitorium i porozmawiać z Hermioną. Ona zawsze była dla mnie jak siostra. Gdy tylko potrzebowałam pomocy, była przy mnie. Każdy problem z rodzicami, kłótnia z Harrym czy potyczki z Ronem. Wiele jej zawdzięczam, a teraz nie odzywam się jakby to ona była wszystkiemu winna. Źle zrobiłam i muszę to naprawić.
Podniosłam się szybko i już miałam biec przez korytarz by jak najszybciej znaleźć się w Wieży Gryffindoru, ale zatrzymałam się na moment. Spojrzałam prosto w ciemne oczy mojego towarzysza i uśmiechnęłam się do niego ciepło.
- Chciałabym być taka jak ty wiesz? Pozytywna, otwarta i pełna nadziei na lepsze jutro. – mówiłam i zauważyłam, że chce mi przerwać, lecz nie dałam mu dojść do słowa. – Chodzi mi o to, że chce ci podziękować.
- Ale za co? – był widocznie zdziwiony.
- Za to, że w jakimś stopniu pokazałeś mi co jest ważne. – powiedziałam bardzo szczerze i nie czekając na jakiekolwiek słowa, wyszłam.
Z lepszym nastawieniem, którego nie spodziewałam się ani trochę w najbliższych dniach, przechodziłam przez korytarze. Nawet na moment nie byłam zamyślona. Szłam z zamiarem porozmawiania ze swoją przyjaciółką. Musiałam wyjaśnić wszystko co się stało. Nie wyobrażam sobie by przestała ze mną rozmawiać. Trzeba postawić sprawę jasno. To ja zawiniłam i zrobiłam wielką burzę z niczego. Mój niewyparzony język wprowadził mnie w te kłopoty, to teraz jakoś musi mnie z tego wyciągnąć.
Nawet nie wiem kiedy, ale znalazłam się w Pokoju Wspólnym, który o dziwo był jeszcze zatłoczony. Rozejrzałam się, ale nie mogłam wyłapać nigdzie Hermiony ani Charlotte, która jak nic byłaby u jej boku. Szybko ruszyłam w stronę dormitorium dziewcząt, bo gdzie niby mogła się skryć jak nie tam? Stanęłam dopiero przed samymi drzwiami i ten jeden moment wzbudził we mnie wątpliwości. Wzięłam trzy głębokie wdechy by się uspokoić. Przez większość drogi szłam jak sprinterka, która nie ma pojęcia co to zmęczenie. Czy ja codziennie muszę uczyć się jak nie postępować?
Pokręciłam głową i starałam się oczyścić. Nie powinnam mieć teraz negatywnych myśli, bo zanim cokolwiek powiem, to wszystko zniszczę. Niestety, los zrobił to za mnie. Jak tylko położyłam rękę na klamce by w końcu podjąć odpowiednią decyzję i porozmawiać z panną Granger. W progu stanęła właśnie ona, moja przyjaciółka. Prawdopodobnie usłyszała jakieś dźwięki i chciała sprawdzić co się dzieje. Nie miałam pojęcia, że moje dyszenie może robić tak niepokojący hałas, ale cóż. Właśnie przegrałam życie.
Hermiona wpatrywała się w moją twarz, która najwidoczniej ją zaskoczyła, lecz po chwili zmarszczyła nos i odwróciła się w stronę swojego łóżka. Odruchowo przewróciłam oczami z poirytowania, ale gdy tylko dotarło do mnie to co zrobiłam, miałam ochotę samą siebie walnąć w twarz. Moje pogrążenie sięga szczytu.
Zawahałam się delikatnie wchodząc do środka. Przy biurku siedziała Char, która najwidoczniej była całkowicie pogrążona w wypełnianiu swojego dziennika, bo nawet nie zwróciła uwagi na to, że weszłam. Miona jednak jak najszybciej mogła, przysłoniła swoje oczekiwanie maską obojętności, którą zakładała za każdym razem jak była obrażona. Wertowała zaciekle jakiś podręcznik, którego pewnie wcześniej nawet nie dotykała. Chciała oznajmić mi, że bez ciężkiej rozmowy się nie obejdzie. Ja nie wiedziałam właściwie co mam zrobić. Stałam tak na środku pokoju i biłam się z myślami. Iść do niej czy odpuścić sobie… A jak powie, że mam spadać… Oh! Czy ja zawsze muszę sobie stwarzać problemy? Raz kozie śmierć, najwyżej potem będę żałować.
- Hermiona, ja… - zaczęłam nieśmiało i zerknęłam na kasztanowowłosą. Ona zachowywała się jakby mnie w ogóle nie usłyszała, co mnie delikatnie zirytowało, ale nie mogłam pozwolić sobie na kolejny wybuch arogancji. – Chciałam przeprosić. – dokończyłam już bardziej śmiało.
Dopiero po chwili Gryfonka odłożyła tom i spojrzała w moją stronę. Na jej twarzy wciąż gościł grymas, który ujrzałam w progu, ale widać było też smutek. Wiem jak moja przyjaciółka mogła poczuć się po tym co powiedziałam. Nie byłam wobec niej łagodna i pojechałam prawie tak jak niegdyś po Malfoyu. Zrobiło mi się głupio na samo wspomnienie o tym i spuściłam wzrok wyczekując karcącego monologu.
- Nie Ginny, miałaś rację. – usłyszałam i od razu zrobiłam ogromne oczy. No takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam.
- Ja? – wychrypiałam zaskoczona.
- Dokładnie – oznajmiła – Nie powinnam w ogóle myśleć o tym by kolegować się z Zabinim. On nie zasłużył na drugą szasnę. Zbyt wiele zrobił i powinien siedzieć w Azkabanie jak każdy kto uczestniczył w całym przedsięwzięciu zorganizowanym przez Voldemorta. – powiedziała z taką determinacją i akcentując każde słowo, że aż Charlotte zainteresowała się naszą rozmową.
- Ale przecież… - próbowałam jakoś się wytłumaczyć, ale nie dawała mi nawet chwili by coś powiedzieć.
- Pomyliłam się, zrobiłam źle i moje myślenie okazało się zgubne… - kontynuowała, lecz jak już nie mogłam dłużej patrzeć i słuchać tego co gada.
- O czym ty właściwie mówisz? – zapytałam wprost niedowierzając – Chciałam cię przeprosić za mój wybuch, bo zachowałam się jak najgorsza przyjaciółka na świecie. Ty byś nie zrobiła czegoś takiego. – zatrzymałam się na moment by zobaczyć jej reakcję, lecz prócz minimalnego zaskoczenia, nie zauważyłam nic nadzwyczajnego co mogłoby mi przerwać. – Miałaś świetny pomysł. Odkrycie prawdy i usłyszenia jej u źródła to genialny plan. Nie mówię o tym by dać mu szanse i oczekiwać, że zmienił się, ale przynajmniej wzbudzić w nim chęć zaufania ci. Masz pole do popisu, bo pewnie przez ten rok będziesz spędzać z nim mnóstwo czasu. Ja bym sobie z tym nie poradziła, dobrze o tym wiesz. Moja komunikacja międzyludzka zaczyna sprawiać ogromne problemy. Właściwie dzisiaj pokazałam to w nadmiarze. Jak potraktowałam Ciebie, Logana i na samym końcu nawet Blaisa. Nie wiedziałam, że nawet on sprawi, że teraz będę czuła się jak totalne gówno. To ja źle się zachowałam, bo jestem głupio uprzedzona i…
- Gin już jest dobrze. – powiedziała Hermiona bardzo łagodnym głosem. Dopiero po jej słowach zrozumiałam, że właściwie popadałam już w furię, której tak bardzo chciałam uniknąć. Ręce zacisnęłam w pięść i jakbym mogła to bym pewnie zionęła ogniem dla lepszego efektu.
Kasztanowowłosa podeszła do mnie i poczułam jej ciepłe dłonie, które zawsze wspierały mnie jak było gorzej. Automatycznie zaczęłam się rozluźniać i uspokajać, a wraz z tym zaczęły mi się nabierać łzy do oczu.
- Nie radzę sobie… - wyszeptałam z buzią schowaną jej bluzę i wszystkie emocje zaczęły się ze mnie wylewać. Złość, smutek, żal, rozpacz i rezygnacja, która właśnie dzisiaj znalazła najlepszy moment by dać upust poprzez płacz. Nie mogłam nad sobą zapanować. Łkałam jak małe dziecko, które nie dostało swojej ulubionej zabawki.
- Widzę. – pocieszała mnie, gładząc włosy i przyciskając do siebie – Będzie dobrze, obiecuje.
Chciałabym w to wierzyć, tak bardzo bym chciała…
***
Kolejny raz na zegarku wybija godzina szósta, a ja już nie śpię. Właściwie to od godziny patrzę się w sufit i liczę minuty, które dzielą mnie od rozpoczęcia nowego dnia. Po wielkim ataku mojej histerii zasnęłam jak małe dziecko. Czułam się lepiej, bo Hermiona nie zadawała pytań, nie mówiła nic, po prostu była przy mnie. To tak wiele dla mnie znaczy jej obecność i to, że się w pewien sposób mną zaopiekowała. Mam jednak świadomość, że ona nie odpuści sobie dzisiaj rozmowy na ten temat. Ja zdecydowanie nie mam na to ochoty, ale jeśli już otworzyłam się w ten sposób, to mam nadzieje, że jakoś zdoła mi pomóc. Potrzebuję jej… Potrzebuję pomocy…
Kiedyś słyszałam, że pisanie pamiętnika pomaga w poradzeniu sobie z problemami. Przelewanie na papier podobno daje możliwość spojrzenia na to z innej perspektywy. Dłuższy już czas zastanawiam się nad tym. Charlotte prowadzi swój chaotyczny dziennik, którego nawet nie zamierzam dotykać, bo ma zdecydowanie za duże ciśnienie jak gdzieś zniknie z jej pola widzenia. Może właśnie to daje jej upust emocji, które w sobie trzyma. Jest dość spokojna i stonowana, nie biorąc pod uwagę tej cholernej paniki, którą pokazała. Co mi szkodzi właściwie spróbować? Gdyby to dawało mi gwarancję lepszego samopoczucia, to z pewnością bym robiła to już dawno. Niestety nikt mi nie obieca, że jak obudzę się następnego dnia, to wszystkie problemy od tak znikną.
Najciszej jak potrafiłam, sięgnęłam do kufra i wyjęłam z niego czysty zeszyt, który być może będzie mi służył jako pamiętnik. Przy okazji zgarnęłam swoje pióro z atramentem i usiadłam wygodnie na łóżku. Machnęłam różdżką by wyczarowała delikatny strumień światła, który nie spowoduje, że dziewczyny się obudzą. Otworzyłam na pierwszej stronie i zaczęłam wpatrywać się tępo w pustą kartkę. Jak to właściwie się zaczyna? Tak po prostu? To nie może być aż tak banalne…
Naskrobałam na kartce swoje imię.
Przyglądałam się tym skośnym literom z (prawdopodobnie) dziwnym wyrazem twarzy. Czy tylko ja nie mam pojęcia jak to się robi? Zastanawiałam się nad tym, lecz nie przestawałam kontemplować nad dalszym ciągiem.
Podrapałam się po głowie i na pergamin wypłynęły kolejne słowa. Po paru chwilach znów, potem jeszcze jakieś, aż w końcu zapełniłam całą kartkę. Zanim przeszłam dalej, przeczytałam to co już widniało.
Chwila ciszy. Brak myśli.
Zmarszczyłam nos i wrzuciłam zeszyt na sam koniec szuflady w mojej szafce nocnej.
Co to w ogóle był za głupi pomysł? Jaki kretyn wymyślił pisanie pamiętników? No i co ma to niby sprawić, że poczuje się lepiej? Gdyby ktoś siedział w mojej głowie i zobaczył jakie idiotyczne rzeczy mi do niej przychodzą… No dobra, napisałam trochę, ale jaki to ma sens? Tak jakbym tego wszystkiego nie wiedziała już od dawna. Głupota!
Wzbraniałam się wewnętrznie, lecz właściwie nie miałam pojęcia czemu. Nie napisałam zbyt wiele, ale to co zdołałam, doprowadziło mnie do takiego stanu. Zamiast denerwować się na swój talent pisarski, powinnam przemyśleć to co właściwie z siebie wykrzesać. Czasem trzeba wrócić myślami do przeszłości, by się z nią pogodzić i zaakceptować. Nikt jednak nie zdaje sobie sprawy, jak to jest ciężkie.
Odsunęłam zbędne, negatywne myśli i ruszyłam do łazienki. Po porannej toalecie, przebrałam się w coś cieplejszego i zarzuciłam już szkolną szatę. Chciałam udać się na spacer, a powrót na wieżę już nie wchodził w grę. Szybko zebrałam potrzebne mi rzeczy i wyszłam do Pokoju Wspólnego. Na całe szczęście, jeszcze nikogo w nim nie było. Bez problemu więc opuściłam pomieszczenie i udałam się w dół schodami. Jedyne czego pragnęłam to odrobina samotności, na którą dotychczas nie mogłam sobie pozwolić.
Na pierwszym piętrze znajdował się przyjemny kącik, który swego czasu często odwiedzałam. Parapet z wielkim oknem i możliwością siedzenia. Rozłożyłam się tam niczym królowa i z delikatnym uśmiechem na ustach, zaczęłam spoglądać na błonia, które mimo chłodu, odzwierciedlały najpiękniejsze aspekty tego miejsca. Gdyby chociaż na chwilę wyszło słońce, od razu poszłabym tam i siedziała nad jeziorem.
- No proszę, jaki ranny ptaszek. – usłyszała charakterystyczny głos, który bez problemu rozpoznała. Nawet nie musiała się odwracać by wiedzieć kim jest jej mój oprawca.
- No proszę, ty znów tam gdzie ja. – odparłam sarkastycznie – Jak to się dzieje, że zawsze muszę Cię spotkać w momencie kiedy akurat chcę tego najmniej?
Chłopak parsknął śmiechem i podszedł do mnie. Nie ważne, że właściwie starałam się mu zakomunikować, że nie jest tu mile widziany, on chyba wszystko widział odwrotnie.
- Żebyś sobie przypadkiem czegoś nie pomyślała… - rzucił tajemniczym głosem i posłał mi ten swój cwaniacki uśmieszek.
- Jedyne o czym mogłabym pomyśleć to to, że mnie śledzisz. – skomentowałam akcentując ostatnie słowo i spoglądając na niego z pogardą. Widocznie te słowa nie zrobiły na nim najmniejszego wrażenia, bo wyraz twarzy się nie zmienił.
- Jakże bym śmiał. Twoja prywatność i przestrzeń osobista to dla mnie świętość. – zaczął przy tym gestykulować teatralnie i doskonale zdając sobie sprawę, że mam bardzo płytką czarę cierpliwości, jak na złość, próbował mnie zdenerwować.
- Jeśli masz zamiar psuć mi humor za każdym razem, to możesz już skończyć. Nie mam na to siły. – powiedziałam ostrzej, lecz trzymałam swoje nerwy na wodzy. Nie dawałam im tak łatwo ujścia.
- Do tej pory mnie atakowałaś, więc staram się działać twoimi metodami, lecz widzę, że coś się zmieniło. – tym razem nie użył do tego swojego charakterystycznego, cwaniackiego tonu, który mnie irytował. Po prostu stwierdził fakt, który jak zwykle był trafny. Czy tylko mnie to drażni, że akurat on doskonale wie co się dzieje, a nawet nie musi pytać.
Nic mu nie odpowiedziałam na to stwierdzenie. Starałam się zachować spokój i nie budować kolejnego muru, którym się oddzielam od każdego. Może moje milczenie, tak samo jak wypowiedziane słowa, dadzą mu do zrozumienia co się dzieje.
- Szkoda, że nie świeci słońce, można by było wtedy wyjść na świeże powietrze. Macie tu przepiękne błonia. – odezwał się w końcu, a ja otworzyłam szerzej oczy jak jakaś kretynka. Telepatia czy co? On chyba serio potrafi siedzieć komuś w głowie… Nagle zaśmiał się cicho, co chyba oznaczało, że zobaczył moją minę. – Czyżbym znów coś złego powiedział?
- Czy ty masz jakieś zdolności? Czytasz w myślach? Nie wiem… - zapytałam niby wciąż zdziwiona tym co powiedział, lecz dość zaintrygowana co usłyszę.
- Nie koniecznie. – wydawał się jakby podszedł do tego bardzo poważnie – Po prostu jestem dobrym obserwatorem.
- A to, że ja pomyślałam o tym samym co powiedziałeś to też przypadek? Jakoś mi się nie chce wierzyć. – zmrużyłam oczy i lustrowałam go tak przez dłuższą chwilę, a właściwie do momentu aż spotkały się nasze spojrzenia. Jego zielone oczy są bardzo przenikliwe i takie wyraźne, że ciężko było utrzymać mi wzrok w tym miejscu. Gdyby nie to, że jest bardzo irytujący i pewny siebie, to może bym nawet stwierdziła, że są ładne, ale zdecydowanie należą do totalnego idioty.
Zaśmiał się na moje słowa kolejny raz. Mi tam wcale nie było zabawnie, ja tu podejrzewałam o grzebanie w mojej głowie, a to już zalicza się pod naruszanie mojej prywatności. Nie podoba mi się to…
- Spokojnie, nie potrafię legilimencji, ale zapiszę to do listy rzeczy, których muszę się nauczyć. Przydatna umiejętność. – skwitował z uznaniem, a ja wciąż czekałam na wyjaśnienia. Mój wzrok wyrażał więcej niż tysiąc słów, a skoro jest takim dobrym obserwatorem, to powinien wiedzieć, że chce w końcu poznać odpowiedź na moje pytanie. – Dobra, żartuje sobie, ale wierz mi, że powiedziałem tylko to o co miałem w głowie. Skąd miałem wiedzieć, że ty też tak pomyślałaś? Powinnaś uznać to za dobry znak, a nie wytykać mi takie spostrzeżenia, bo są podobne.
Zerknęłam w stronę okna i zrobiło mi się trochę głupio. Może i ma rację, a ja zdecydowanie za bardzo przesadzam. Chciałam być spokojna, nie rzucać wyzwiskami, nie denerwować się, ale o szukaniu problemu już zapomniałam. Jak będzie tak dłużej, to w końcu zapomnę do kogo mówię i jeszcze McGonagall poślę do diabłów.
- Hej, zdaję sobie sprawę, że masz ciężki okres. – powiedział pocieszająco – Każdy z nas ma jakieś problemu, mniejsze lub większe. Jednak ty się zamykasz na wszystkich i to jest bardzo złe.
Zamyśliłam się na moment, lecz po chwili spojrzałam na mojego towarzysza.
- Aż tak to widać? – zapytałam przyciszonym głosem, ale nie dało się z niego wyczuć ani krzty ataku. Wiecie jak to jest jak ktoś ci powie coś wprost, a ty, chociaż miałeś to w głowie milion razy, to dopiero po tym zaczynasz rozumieć co się dzieje? Właśnie tak się poczułam. Jakbym dostała prawdą w twarz. Zabolało…
- Z pewnością nie dla wszystkich, ale chyba ja widzę więcej niż można dostrzec gołym okiem. – uśmiechnął się delikatnie w moją stronę – Prawdopodobnie inni uznają cię za wredną jędzę, którą tak próbujesz grać by zrazić wszystkich do siebie. – dodał a na jego ustach pojawił się już jego charakterystyczny wyraz twarzy.
- A spadaj! – machnęłam ręką i odwróciłam się znów do okna.
Logan zaśmiał się cicho i opadł na parapet obok mnie, czym nieco byłam zaskoczona. Automatycznie podkuliłam nogi pod brodę w geście obronnym.
- Próbuję ci jedynie poprawić trochę humor, byś nie myślała, że tylko przychodzę by go niszczyć.
- Nie za bardzo ci to wychodzi. – odparłam oskarżycielsko.
- Dobra, w takim razie już nic nie mówię. – podniósł ręce w geście rezygnacji i zerknął przez okno.
Miałam w tym momencie idealne pole do tego by mu się przyjrzeć. Był głęboko zamyślony, bo zupełnie nie zwracał na mnie uwagi. Zielone oczy, które iskrzyły się w dziennym świetle, dodawały nutkę tajemnicy do jego wyglądu. Z zachowania nie dało się kompletnie nic wyczytać. Wiedział dokładnie co zrobić by stać się niedostępny dla otoczenie. To mnie w pewnym sensie intrygowało i denerwowało. Był tak blisko, w zasięgu ręki, a jednak tak daleko… Jaki to właściwie ma sens? Właściwie trochę mnie przerażał, bo nikt nie potrafi tak łatwo opisać moich uczuć w danym momencie. Nie zna mnie, widzi mnie któryś raz, a wie więcej niż Hermiona, która przebywa ze mną prawie codziennie od siedmiu lat. Jak on to robi? Sam skrywa się pod maską obojętności, a u innych wyczytuje każdą rzecz.
Dłużej się nad tym nie zastanawiałam. Bez słów, podniosłam się z parapetu i zabrałam rzeczy. Zobaczyłam, że Logan przygląda się jedynie moim poczynaniom, bo swoim zachowaniem prawdopodobnie zakłóciłam jego skupienie.
- Muszę jeszcze coś zrobić, zobaczymy się na śniadaniu. – powiedziałam i nie oczekując odpowiedzi, zniknęłam tuż za rogiem.